Krwiobieg

Na stole list. Cały pomięty. Obok niego szklana butelka. Wódka wypita do dna. Przy nim mrok, który zalegał nie tylko w pokoju. Był zaledwie odzwierciedleniem tego, co czuł w duszy. Szybko bijące serce nie pozwoliło mu myśleć racjonalnie, a zapach spożytego trunku drażnił nozdrza. Marzył tylko, by zamknąć ciężkie powieki i odpłynąć w sen.

Następnego dnia

Rolety dzielnie broniły go przed wschodzącym słońcem, jak również budzącym się do życia miastem. Zwyczajnie nie chciał w tym uczestniczyć. Salon wyglądał jak prawdziwe pobojowisko – rzeczy porozrzucane były po całym pomieszczeniu. Pośrodku tej scenerii on, zdruzgotany tym, co się wydarzyło w jego życiu. Ręce mu drżały, a spokojny oddech stał się problematyczny przez wspomnienia, które po sobie pozostawiła.

Jeszcze kilka dni temu byłby tu z nią, z miłością swojego życia. Siedzieliby przy stole i jedli razem posiłek, który przygotowała. W końcu uwielbiała gotować, kuchnia to był jej świat. Wracałby z pracy szczęśliwy, że w końcu może ją zobaczyć. Całowałby ją na powitanie, delikatnie i subtelnie, tak jak uwielbiała. Kładłby się spać tuż obok, wtulony w jej szyję, która pachniała lawendą.

Tępy ból pulsował mu w skroniach, a światło wbijane przez szpary w roletach zdawało się go przeszywać. Pomyślał: Po cholerę tyle piłem? Po cholerę? Gdy się ocknął, leżał na podłodze, cały obolały, pośród ciuchów, śmieci i pamiątek. I choć bardzo tego nie chciał, co chwilę umysł przytaczał fragmenty słów spisanych przez jego ukochaną. Męczyły go. Dręczyły. Słyszał jej głos, tak wyraźnie, jakby stała obok, szepcząc słowa z listu, które doprowadzały go do szaleństwa.

– Zaczęłaś słowami „mój kochany”, ale czy na pewno nim byłem? Czy gdybyś naprawdę mnie kochała… ukryłabyś tak ważną rzecz i umarła w samotności? – Wzdychając, podniósł się i usiadł na sofie, a zwieszona głowa spoczęła w jego dłoniach. – Dlaczego to się stało? – Łzy cisnęły mu się do oczu. – Kurwa… Dlaczego?

Mój kochany, wybacz mi.

– Oczywiście, że wybaczam, chociaż może nie powinienem?

Gdybym mogła, powiedziałabym ci wcześniej, inaczej. Tylko że… bałam się.

Nie mógł się dłużej powstrzymać. Łzy spływały gwałtownie po jego policzkach. Poddał się emocjom całkowicie.

Proszę, nie gniewaj się.

– Jak mógłbym się gniewać na ciebie?

To dla mnie trudne i nie chcę, żebyś cierpiał przeze mnie, ponieważ wiem, że kochasz mnie całym sercem.

– A jednak cierpię, wiesz? Kocham i przez to cierpię.

Muszę ci jednak wyznać prawdę, nieważne, jak nieprzyjemna ona się okaże. W moim krwiobiegu płynie rak. Jestem chora i nie poddałam się leczeniu, ponieważ było już za późno.

– Za późno? Na pewno dałoby się coś zrobić! Po prostu nie chciałaś się leczyć! Chciałaś mnie zostawić! – Z całej siły rzucił poduszką w wazon. Kwiaty upadły, a woda rozlała się po podłodze. Przez moment przyglądał się, jak woda wsiąka w dywan. – Odebrałem im jedyną możliwość do życia… Zabiłem głupie kwiaty…

Wtedy, jakby odruchowo, spojrzał w kierunku drewnianego mebla. Puste naczynie, zgnieciony list. Wygra miłość czy grzech?

– A we mnie płynie alkohol… – Wstał i ciężkim krokiem ruszył w stronę witryny. – A we mnie popłynie alkohol…

Otworzył szklane drzwi, dłonią chwycił litrową butelkę czystej. Przez chwilę patrzył na nią pustym wzrokiem i myślał: Pragnę do ciebie dołączyć, kochanie. Tak jak ślubowaliśmy sobie, nawet śmierć nas nie rozdzieli. Za chwilę będziemy razem.

Niespodziewanie usłyszał delikatny płacz, który dobiegał z pokoju obok.

Ona jest naszym życiem, Marek. Pamiętaj o tym. W niej nasza krew.

– Melania…

Czym prędzej pognał do pokoiku swojej nowo narodzonej córeczki, ale gdy stanął przed drzwiami, ogarnął go strach. Co ma teraz niby zrobić? Przecież jeszcze przed chwilą chciał się zabić. Stał i nasłuchiwał. Odgłos płaczu mieszał się z głosami w jego głowie.

Ona jest naszym życiem, Marek.

Wziął głęboki wdech. Postanowił wejść do pokoju. Powolutku otworzył drzwi. Na początek wychylił się zza nich, żeby zbadać sytuację. Melania leżała w swoim łóżeczku. Nie płakała głośno, ale słyszalnie. Zupełnie tak, jakby chciała przywołać go do siebie. Jakby chciała przypomnieć o swoim istnieniu.

Podszedł bliżej. Spojrzał na nią i momentalnie dziewczynka zasnęła. Jego wzrok zmienił się. Przypomniał sobie chwilę, gdy po raz pierwszy wziął ją w ramiona.

***
Jolanta leżała w szpitalnym łóżku, uśmiechała się szeroko, a w jej oczach lśnił nieznany dotąd blask. Marek wiedział, że zakochała się od pierwszego spojrzenia na malutką.

– Moja córeczka… – powiedział, zerkając na swoją żonę. – Jest cudowna, zupełnie tak jak jej mamusia.

– Oj, nie słodź tak.

Trzymał ją mocno, w obawie, że mógłby niechcący ją upuścić.

– Chcę być dla niej wzorem.

– Na pewno będziesz, spokojnie. Teraz skup się na niej. Przyjrzyj się, ma błękitne oczy i zadarty nosek. Widać, że to twoje geny.

***

– Chcę być dla niej wzorem…. – Przytulił ją, dokładnie tak samo jak pierwszego dnia. – Jak ja w ogóle mogłem pomyśleć o samobójstwie?

Proszę, opiekuj się Melą, do końca swoich dni. Wiem, że nie będzie to łatwe, ale dasz radę. W końcu kto jak nie ty, jej ukochany tata. A ja będę patrzeć na was z góry. Dumna, że to właśnie z tobą stworzyłam zupełnie nowe, cudowne życie. A gdybyś kiedykolwiek zwątpił w siebie… Żyj dla niej. Żyj dla Melanii.

Trzymając malutką w ramionach, wrócił do salonu. Odsłonił rolety i spojrzał na otaczający ich świat. Światło wpadło do pokoju, oświetlając śpiącą twarz dziewczynki. To była jego nadzieja na lepsze jutro.